I. Pierwsze spotkanie

Westchnęłam cicho, zwracając tym samym na siebie uwagę siostry.
- Gdzie jest Minato? – spytała, przerywając swoje jakże bezmyślne grzebanie patykiem w ziemi.
Wzruszyłam ramionami, dając znak, że nie mam najmniejszego pojęcia. Aanami przeklęła cicho pod nosem i wciąż siedząc na ziemi, pod drzewem, zaczęła ponownie bawić się patykiem.
Stałyśmy pod bramą Konohy i zmuszone byłyśmy czekać na tego idiotę Minato, który oczywiście jak zawsze musiał się spóźniać.
Dzisiaj mieliśmy mieć pierwszą, samodzielną misję ANBU, bez żadnych jouninów nad głową. Tylko nasza trójka i nasze decyzje. Po tylu latach znoszenia nad sobą kapitanów oddziałów, którzy skutecznie ostudzali zapał i temperament naszego zespołu, możemy w końcu działać sami. Mamy większe pole manewru bez obawy o resztę zespołu. Tylko nasza trójka. Co prawda ostatnimi czasy jounini tylko obserwowali nasze zachowanie, ale wciąż w mniejszy lub większy sposób mogli wpływać na nasze decyzje. Oni nas ograniczali, nie rozumieli naszego zapału do działania, a nie uciekania, co często musieliśmy robić.
Poprawiłam maskę na twarzy i ponownie popatrzyłam w stronę wioski. Konoha. W oddali majaczyły głowy Hokage a ludzie wesoło poruszali się po uliczkach. Byli szczęśliwi. Mogłam to zauważyć, mimo iż o emocjach nie miałam bladego pojęcia. Nigdy nic nie czułam i nie zapowiada się by ten fakt uległ zmianie. Zresztą… jestem Uchiha. A w dzisiejszych czasach, gdy wszyscy patrzą na nas z obawą… ukrywanie uczuć jest normą. Jest wręcz niezbędne.
Westchnęłam ponownie. Gdzie on jest? – pomyślałam.
Minato, był nikim innym, jak synem wielmożnego Hokage – Naruto Uzumakiego. Jego matka była jedną z Hyuga, a w sumie najstarszą – od śmierci jego dziadka. Nic więc dziwnego, że został obdarzony Byakuganem. Minato był impulsywny i nieprzewidywalny, w wiosce znany był jako wielki kobieciarz. Miał 15 lat i był o rok od nas młodszy. Mimo wszystko był cennym członkiem oddziału z wyjątkowymi i cenionymi zdolnościami.
Śmieszne, że w naszym oddziale jest aż trzech członków z kekkei genkai związanymi z oczami. Naruto potocznie na nas mówił „Oddział Śmiertelnych Dojutsu”, to określenie niewiele mijało się z faktem. Jednakże nie wspominał tej nazwy przy nas. Minato nie lubił naśmiewania się z naszych zdolności, bo rzeczywiście mogliśmy zabić przy użyciu naszych cennych oczu. Nie raz już to udowadnialiśmy. Chociaż nasze kekkei genkai się różniło to z jego możliwościami możemy śmiało stawać naprzeciw potężnym shinobi. Nie raz zdarzyło nam się pokonać jednego z jouninów Konohy.
Nagle obok mnie, w obłoku dymu, pojawiła się blond czupryna Minato. Nim jednak chmurki się ulotniły, sprawna i szybka pięść Aanami poniosła go kilka metrów do tyłu.
- Nigdy więcej się nie spóźniaj – warknęła.
Chłopak pośpiesznie skinął głową, jednak wiadomo było, że nie ma zamiaru dostosować się do „rady” mojej bliźniaczki.
- Wyruszamy – powiedziałam, po raz kolejny poprawiając maskę.
Biegliśmy po drzewach, rozmawiając na temat misji, gdyż w wiosce nie mieliśmy kiedy omówić jej szczegółów.
Naszym zadaniem było dostarczenie bardzo ważnego zwoju do Iwy, w Kraju Ziemi. Aby jednak się tam dostać, musielibyśmy przejść przez inny, mniejszy. Do wyboru mieliśmy Kraj Deszczu, Wodospadu lub Trawy. Lecz nie mogliśmy podjąć decyzji.
Jeśli przemierzalibyśmy Deszcz to bardzo możliwe, że natknęlibyśmy się na wrogich ninja. W Wodospadzie natomiast, zapewne musielibyśmy wynająć przewodnika, gdyż żadne z nas nie potrafiłoby samo przemieścić się po tym kraju. Wbrew pozorom, to nie była prosta droga, a na naszej mapie, nie mieliśmy wyrysowanej ani jednej ścieżki prowadzącej przez niego. Trawa natomiast była w fazie pewnej wojny domowej i każdy obcy ninja na jej terenie był traktowany wrogo, więc Naruto z góry zabronił nam tamtędy iść, aby nie kusić losu. Oczywiście moglibyśmy iść przez inny kraj, ale chcieliśmy jak najszybciej wykonać misję i wrócić do domu. Szczególnie Minato, który za kilka dni będzie miał 16 urodziny.
Po wielu wyczerpujących dyskusjach, ogromie usłyszanych argumentów, kilku kłótniach na linii Minato–Aanami udało nam się w końcu ustalić, że spróbujemy przedrzeć się przez Kraj Deszczu.
Mimo iż wędrówka tą trasą mogła stać się niebezpieczna, to wydawała się najszybszym sposobem dotarcia do Iwy. Szukanie przewodnika po Wodospadzie mogłoby być kłopotliwe.
Przecież my, mimo wieku i rangi, byliśmy w ANBU. To znaczy, że odznaczały nas specjalne zdolności (a raczej oczy) wymagane do tej nominacji. W takim wypadku powinniśmy sobie poradzić z potencjalnym przeciwnikiem na terenie deszczu.
Spojrzałam na moich towarzyszy. Było nas troje do ochrony i transportu tego zwoju. Zwykle towarzyszył nam jeszcze jounin i drugi ninja. Tym razem jednak zdani byliśmy jedynie na samych siebie i nasze kilkuletnie doświadczenie.
Aanami, jako medic ninja, sprawowała pieczę nad naszymi ranami. Jednocześnie pełniąc funkcję wojownika i po części tropiciela – dzięki Sharinganowi.
Minato, oprócz walki, skupiał się na wyszukiwaniu różnych rzeczy, przeszukiwaniu okolicy i tym podobnych. Przez co byliśmy spokojni o własne plecy.
Ja natomiast korzystając z możliwości Nonegana, mogłam ingerować w przesłuchania domniemanych więźniów i usuwać ślady naszej działalności.
Wszyscy po ogólnych negocjacjach sprawowaliśmy rolę dowódcy naszego oddziału. Mimo wielu teorii zawsze udawało nam się dojść do porozumienia. Chociaż przeważnie do zgody nie mogli dość Aanami z Minato, przez co musiałam również pełnić rolę mediatora w ich konflikcie. Ja rzadko wyrażałam swoją opinię na jakiś temat, woląc głównie słuchać ich argumentacji. Jednak, jeżeli już coś mówiłam, to zawsze po wyciągnięciu odpowiednich wniosków z ich dyskusji, proponując kompromis. Dzięki temu zawsze udawało nam się zdecydować… mojego zdania nie dało się zignorować, bo zazwyczaj miałam rację.
- Robimy postój. I tak nie dotrzemy do granicy Ognia przed zmierzchem, a nie ma sensu iść dalej w nocy – rzekłam, widząc chowające się słońce.
- Nie będę nikomu leczyć złamanej kostki – powiedziała Aanami, motywując moją decyzję.
Minato kiwnął głową.
Zeskoczyliśmy z gałęzi, na których przystanęliśmy i rozpieczętowaliśmy nasze plecaki. Rozstawiliśmy namioty i przygotowaliśmy prowizoryczne palenisko.
Podczas gdy ja poszłam po drzewo na opał, Aanami organizowała coś na kolację, wyciągając smakołyki z naszych torb, a Minato rozglądał się z pomocą Byakugana po okolicy.
Poczułam szarpnięcie i czyjaś ręka przygniotła mnie do drzewa. Zebrane drewno wypadło mi z ręki, która chwilę później znalazła się nad moją głową.
Zimnym, niewzruszonym spojrzeniem patrzyłam na oprawcę, którego blond czupryna odznaczała się na tle ciemnego lasu.
- Czego chcesz Minato? – spytałam niewzruszonym głosem.
- No wiesz… Jesteśmy sami, nie musisz udawać, że mnie nie lubisz.
- A skąd wiesz, że tak nie jest?
- Oj Hanami, Hanami – mruknął zniżając barwę głosu.
Zdjął z twarzy maskę, ukazując światu swe oblicze. Jego niebieskie oczy rozbłysły jeszcze bardziej, gdy pozbył się również mojej.
- Wiesz, jak na szesnastolatkę masz bardzo dojrzałe ciało… i umysł – powiedział.
- Nie złapie się na twoje marne gadki sprzedawane każdej dziewczynie.
Uśmiechnął się, świecąc zębami w ciemności.
Delikatnie mnie pocałował, a ja to odwzajemniłam. Minato nie był moim chłopakiem. Być może go lubiłam, a może i nie, u mnie nic nigdy nie jest wiadomo w sprawie emocji. Jednakże mimo wszystko pozwalaliśmy sobie na takie wybryki, to jakoś leżało w jego jak i mojej naturze. Mimo iż, to on czerpał z tego największą przyjemność.
Po chwili oderwaliśmy się od siebie, nałożyliśmy maski. Podnieśliśmy z ziemi drewno, które mi upadło i ruszyliśmy do obozowiska.
Aanami zmierzyła nas spojrzeniem, jednakże nie skomentowała dwuznacznej sytuacji. W końcu byliśmy sami w ciemnym lesie.
Po zjedzeniu kilku kanapek i powtórzeniu planu przy ognisku, położyliśmy się spać. Obudziliśmy się wczesnym rankiem i ponownie zapieczętowaliśmy nasze pakunki zaraz po złożeniu obozowiska. Dogasiliśmy ognisko, zjedliśmy szybkie śniadanie i byliśmy gotowi do drogi. Pozostaliśmy jeszcze na chwilę na tej polance.
Minato po raz kolejny sprawdził Byakuganem okolicę, Aanami aktywowała swego Sharingana, a ja zaczęłam poszukiwać umysłem innych, dzięki możliwościom Nonegana. Gdy wszyscy wspólnie stwierdziliśmy, że oprócz zwierzątek – głównie dżdżownic w ziemi - w okolicy nic nie ma, skinęliśmy głowami.
Aanami powoli wyjęła zwój, który wcześniej odpieczętowała i podała go Minato. Ten wziął go w dłonie i wykonał szybkie pieczęcie, a przedmiot zniknął w obłokach dymu. Ustaliliśmy wcześniej, że ze względów bezpieczeństwa, każdego dnia, kto inny będzie transportował prawdziwy zwój. Wszyscy jednakże mieliśmy ukryte jego fałszywe kopie, tak na wszelki wypadek. Gdyby komuś udało się pokonać naszą trójkę.
Gdy dym się ulotnił, skinęliśmy głowami i ruszyliśmy w dalszą drogę do granicy z Krajem Deszczu i do niego wkroczyliśmy.
Nie zwalnialiśmy szybkiego tempa, lecz zachowywaliśmy najwyższe środki ostrożności. Nasze kekkei genkai pracowały na pełnych obrotach. Biegliśmy w absolutnej ciszy, nerwowo reagując na najmniejszy szelest liści czy odgłosy łamanych gałązek.
Trzymaliśmy się blisko siebie i za każdym razem, gdy wyczuwaliśmy czyjąś obecność nadkładaliśmy drogi by ich wyminąć. W ten sposób minął nam cały dzień.
Zupełnie wykończeni, znaleźliśmy jakąś małą polankę w lesie, która mogłaby posłużyć nam za nocleg. Rozłożyliśmy nasze namioty i schowaliśmy się w nich, w chwili, gdy z nieba lunął deszcz.
Dzięki Noneganowi, przeczesałam jeszcze raz okolicę poszukując obcych umysłów. Bez kontaktu wzrokowego nie mogłam przeczytać ich myśli, ale wyczuć i owszem. Gdy nie znalazłam nic podejrzanego z ulgą dezaktywowałam kekkei genkai. Moje oczy pożerały dużo mojej energii, przez co marzyłam tylko o tym by położyć się i odespać dzisiejszy dzień.
Nie rozbierając się, położyłam się w śpiworze i usiłowałam zasnąć. Fakt, iż będziemy się przedzierać przez te deszczowe lasy, wśród monotonni dźwięków, nie był pocieszający. Po jednym dniu wytężonej czujności byłam wyczerpana, a co dopiero po kilku? Zamknęłam oczy, lecz otworzyłam je nagle szeroko, gdy usłyszałam szmer poza moim namiotem.
Nikogo, oprócz nas, nie było w okolicy a suche liście nie mogły się przemieścić. Wizja Aanami przekradającej się do Minato, była równie nierealna, co ja czująca cokolwiek. Coś było nie tak.
Z cichym westchnieniem usiadłam na posłaniu i ponownie aktywowałam Nonegana. Mimo zmęczenia zamykającego mi powieki, rozejrzałam się umysłowym okiem po okolicy i zauważyłam cztery obce postacie. Żałowałam, że nie mogłam wedrzeć się do ich głów, ale wiedziałam, po co tu przyszli. Po zwój. Inaczej nie zakradaliby się tak.
Westchnęłam cicho na ich głupotę. Przecież wiadomo było, że tak szybko nie zaśniemy. Jednakże, muszę poinformować o sytuacji towarzyszy, gdyż możliwe, że oni nie wyczuli ich obecności.
Przeklęłam cicho i wygrzebałam z plecaka mikrofon ze słuchawkami. Było pewne, że mają włączone to urządzenie. Założyłam sprzęt i szybko wywołałam Aanami i Minato. W słuchawkach zabrzmiały ich zaspane głosy.
- Mamy towarzystwo – wyszeptałam. - Co najmniej cztery osoby, zapewne przyszły ukraść zwój. Sytuacja potwierdzona – dodałam.
Dwa głosy po kolei informowały, że również potwierdzają sytuację, co znaczy, że sprawdzili na własny sposób moje informacje.
- Co robimy? – padło pytanie z ust mojej bliźniaczki.
- Jesteśmy zmuszeni z nimi walczyć – powiedziałam.
Minato się ze mną zgodził.
- Jaki plan? – spytała Aanami.
- Wychodzimy pojedynczo – zaproponował blondyn.
- Oszalałeś? Lepiej skorzystać z elementu zaskoczenia – oznajmiła moja siostra.
Westchnęłam. Czy oni muszą się kłócić w tak poważnej sytuacji? Jest czterech na troje, co prawda przeciwnicy, nie wydają się być ninja, przynajmniej tak czuje. Ale to są dorośli ludzie i na pewno wyćwiczeni, skoro ktoś posyła ich naprzeciw ANBU.
Jeszcze raz rozejrzałam się umysłowym okiem po okolicy i wyczułam, że jeden z nich się do nas skrada. Złodziej? – przemknęło mi przez głowę. Reszta natomiast ukryła się miedzy drzewami i zapewne obserwowała polankę.
Uciszyłam moich towarzyszy i przekazałam im tą informację, po czym wypowiedziałam jedno słowo. Jedno słowo, które było nazwą taktyki.
Minato z Aanami cichymi pomrukami się ze mną zgodzili. Nadszedł, więc czas, by wprowadzić mój plan w życie.
Złożyłam pieczęcie, a obok mnie pojawił się mój idealny klon. Sama najciszej i najsprawniej jak potrafiłam, wyczołgałam się pod tylną ścianką z namiotu. Uderzyły we mnie niezliczone ilości zimnych kropel, w jednej chwili mocząc moje ubranie, nie pozostawiając na nim suchej nitki.
Wciąż przylegając do ziemi podczołgałam się do linii drzew, za którymi chwilę później znikłam. Poprawiłam maskę i wskoczyłam na jeden z grubszych konarów. Po cichu zaczęłam kierować się w stronę przeciwnika, który przycupnął kilka metrów ode mnie. Wspięłam się na najwyższą gałąź i przeszłam na konar znajdujący się centralnie nad nim.
Moim przeciwnikiem okazał się mężczyzna. Ubrany był w ciemne ubranie, idealnie wpasowujące się w otoczenie. Mokre krople zdawały się nie robić na nim różnicy, więc zgadywałam, ze zapewne był z Deszczu, być może z samego Ame. Jednakże wiedziałam, że zawartość zwoju raczej nie powinna nikogo stąd interesować. Przynajmniej tak stwierdził Naruto, bo nie wiem, co było w owym dokumencie.
Mężczyzna spoglądał na polankę, zupełnie nie zwracając uwagi na swoje otoczenie. Wyciszyłam swój oddech, chakrą uczepiłam się gałęzi i zawisłam głową w dół niemalże zaraz obok niego. Nie trudno mi się było domyślić, że nie był żadnym ninja. Zapewne jakiś złodziejaszek. Gdyż nawet najsłabszy shinobi potrafi wyczuć chakre innej osoby.
- Na co patrzymy? – spytałam.
Mężczyzna spojrzał na mnie, a jego oczy rozszerzyły się gwałtownie. Nim zdążył coś zrobić, odczepiłam się od gałęzi i rzuciłam na niego. Stracił równowagę i runął z drzewa, a ja razem z nim. Zrobiłam salto w powietrzu i uderzyłam do kopniakiem w brzuch. Uderzył w ziemie z impetem, lekko się w nią wbijając, a ja opadłam zaraz obok. Nie dając mu odpocząć podniosłam go za fraki. Skumulowałam chakre w pięści i ponownie uderzyłam go w brzuch, uwalniając energię przy zderzeniu. Poleciał do tyłu, ścinając po drodze kilka drzew. Wleciał idealnie na środek polanki i zderzył się z tym, który próbował zakraść się do naszych namiotów. Obaj nieprzytomni opadli na ziemie. Chwilę później w podobny sposób znalazły się tam również dwa inne ciała.
Oparłam się o drzewo, gdy zakręciło mi się w głowie. Stanowczo za dużo używania Nonegana jak na jeden dzień. Byłam na skraju wyczerpania ale ignorując to, poszłam w ślady mężczyzny i pojawiłam się na polance.
- Co z nimi? – spytała Aanami.
- Trzeba ich przesłuchać i dowiedzieć się, kto ich wynajął – mruknął Minato.
- Najpierw trzeba ich unieruchomić i związać – powiedziałam. – Nieprzytomni nam nic nie powiedzą – mruknęłam.
- Nie możesz ich sparaliżować? – spytał blondyn.
Obrzuciłam go srogim spojrzeniem. Moja siostra podeszła do mnie i podała mi tabletkę, która miała dodać mi energii.
- Jesteś wyczerpana. No tak… cały dzień używania Nonegana. Powinnaś się oszczędzać, bo niedługo znowu stracisz kontrolę – powiedziała z przejęciem.
Westchnęłam cicho, przyjmując od niej lek. Jakbym nie wiedziała, co mi grozi, jeśli za bardzo się przemęczę.
- Nie mogę. Są nieprzytomni, a kto wie, co by się stało gdybym próbowała ich sparaliżować – odpowiedziałam na pytanie Minato, ignorując moją siostrę. Oczywiście zdawałam sobie sprawę z tego, że blondyn dobrze wie, dlaczego nie mogę tego zrobić.
- No dobra… zajmę się tym – powiedział.
Wokół jego oczu pojawiły się żyły, a tęczówki stały się mętne. Stanął nagle jak wryty i patrzył się w coś przed nami.
- Kilkadziesiąt metrów przed nami znajdują się dwie potężne chakry – powiedział.
Spojrzałam na moją siostrę i przeklęłam cicho w myślach. Czyżby? Ale to raczej nie możliwe… chociaż…
- Dobra, sprawdzimy to dyskretnie, a ty się zajmij tymi – powiedziała Aanami – jak nie wrócimy za pół godziny to lepiej zwiewaj i szykuj nam pogrzeb – dodała ciszej.
Ruszyłyśmy między drzewa, dyskretnie stawiając kroki na mokrej ściółce. Jeżeli moje podejrzenia okażą się prawdziwe to chyba zabije mojego własnego, rodzonego ojca! Czyżby nie wierzył w nasze umiejętności do tego stopnia, by aż wysyłać za nami ogon?
Przedzierałyśmy się z Aanami przez las, stawiając się jak najciszej stawiać kroki. Bądź, co bądź, nie wiedziałyśmy, kogo możemy spotkać. Co prawda miałyśmy pewne przypuszczenia, ale ostrożności nigdy za wiele.
Czułam się słabo, mimo zażycia tabletki wzmacniającej. Być może przedzieranie się przez Ame nie było dobrym pomysłem… Czekał nas jeszcze jeden dzień drogi w tej deszczowej krainie i możliwe, że natkniemy się na kogoś, kto nie będzie miał wobec nas dobrych zamiarów. Deszcz był przecież zbieraniną morderców i innych szumowin. Wątpię by miło przywitali trójkę ANBU. Odepchnęłam te myśli na bok, starając się skupić na chwili obecnej.
Po cichu wskoczyłyśmy na drzewa i obserwowałyśmy polankę, na której miały znajdować się owe osoby. Ku naszemu zdziwieniu nic nie zauważyłyśmy. Aanami rozejrzała się po okolicy z włączonym Sharinganem i zamarła na chwilę.
- Nic nie widzę – mruknęła.
Nagle coś zepchnęło mnie z drzewa. Obróciłam się w locie i wysłałam w tamtym kierunku kilka kunai, po czym swobodnie opadłam na ziemię. Moja bliźniaczka spadła obok mnie. Z korony drzewa wyłoniły się dwie postacie.
Ich głowy przykryte były okrągłymi kapeluszami z frędzelkami, które zasłaniały im połowę twarzy. Mieli na sobie czarne płaszcze… w czerwone chmurki. Warknęłam cicho do siebie samej w myślach opracowując jakąś imponującą scenę śmierci w której główną rolę odgrywałby mój ojciec.
- Już byście nie żyły – powiedziała jedna postać, wyjmując sobie z ramienia kunai.
- Co tu robicie? – warknęłam, ignorując jego wypowiedź.
- Spokojnie Hanami – rzekł drugi i obaj zeskoczyli z drzew.
Zdjęli kapelusze i moim oczom ukazali się dwaj mężczyźni. Jeden z czerwonymi, krótkimi włosami. Drugi natomiast z długimi blond, których grzywka zasłaniała mu jedno oko.
- Wujek Sasori i Deidara! – wyszeptała z uśmiechem Aanami.
- Was też miło widzieć dziewczyny – odrzekł blondyn.
- Co wy tu robicie? – powtórzyłam.
- Nie ma co tu kryć. Itachi poprosił Peina, by wysłał za wami kogoś, kto będzie wam ochraniał plecy i w razie czego pomoże – odrzekł czerwonowłosy.
- Czyli jednak nie ufa naszym umiejętnościom – warknęła moja siostra.
- Ufa. Tylko po prostu o was się boi. Może to i pierwsza misja bez jounina, ale nie bez nas! – odrzekł entuzjastycznie Deidara.
- Co masz na myśli? – warknęłam.

Zasłonił sobie usta dłońmi, dając mi znak, że i tak nic nie powie. Poczułam jak kąciki moich ust unoszą się ku górze, w odpowiedzi na moją myśl. Skoro sam nie powie, to wyciągnę z niego tą informację.
Aktywowałam Nonegana i spojrzałam mu w oczy. Przedarłam się przez niewidoczną barierę jego umysłu i gnałam w kierunku informacji. Będąc głęboko w jego myślach, szybowałam pomiędzy tunelami jego wspomnień. W jednej chwili mogłabym dowiedzieć się o nim wszystkiego. Wystarczyłoby tylko przejrzeć strumienie mijanych informacji. Ale nie zrobiłam tego. Starałam się znaleźć tylko jedną rzecz. Tylko jedno wspomnienie, które mnie interesowało. Ale on jak na złość je ukrywał. W końcu trafiłam na jej ślad. Całą mocą swego kekkei genkai, skupiłam się na owym fragmencie i jak po sznurku kierowałam się do pełnego obrazu. A on cofał je jeszcze bardziej w głąb swego jestestwa. Jednak ja się tak łatwo nie poddaje.
Podążyłam za tym wspomnieniem, chcąc go zapędzić pod samą ścianę. Pod ten fragment świadomości, z którego nie będzie mógł już uciec. A ja spokojnie obiorę to wspomnienie z barier i spokojnie je obejrzę. Dziwiła mnie umiejętność Deidary. Nie sądziłam, że tak umiejętnie potrafi kierować swoimi mózgiem by ukryć przede mną pożądane informacje. Zupełnie jak mój ojciec, czy Pein. Tylko ich nie udało mi się nigdy zgłębić do końca.
Zachwiałam się na nogach, lecz nie przestałam gonić owego wspomnienia. W końcu poczułam uścisk na ramieniu, co spowodowało, że zdekoncentrowałam się na chwilę i straciłam kontakt z owym sznurkiem, który prowadził mnie do włóczki. Z głośnym westchnieniem wyłączyłam Nonegana i wróciłam do rzeczywistego świata.
Zauważyłam Deidarę, który klęczy na ziemi i zaciska ręce na źdźbłach trawy. Po jego przeraźliwie bladej twarzy spływały stróżki deszczu. Uniósł głowę i spojrzał na mnie z nienawiścią ukrytą głęboko w błękitnych oczach. Zauważyłam jak uśmiecha się pogardliwie. Zupełnie jakbym przebudziła w nim jakieś alter ego, czy coś.
Widząc owy uśmiech, zapragnęłam rzucić się na niego i ponownie zaatakować, ze zdwojoną siła, by w końcu wedrzeć się do tego wspomnienia. Wiedziałam jednak, że nie dam rady. Gdybym nie była tak wykończona, zapewne dostałabym tego, czego chcę.
- Co ty robisz! – warknęłam do siostry, która trzymała rękę na moim ramieniu.
- Prawie go zabiłaś! – odpowiedziała zdenerwowana.
- Przez Ciebie niczego się nie dowiedziałam.
- I nie musisz, łatwo wywnioskować, że to nie pierwszy raz, gdy ojciec wysłał za nami ogon.
- Wiem to. Chciałam się upewnić – warknęłam, patrząc na członków Akatsuki.
- Musimy wracać – powiedziała Aanami – Jeśli już musicie za nami iść, to uważajcie… Przecież Minato ma Byakugana. Nie wiadomo, co by było, gdyby był teraz z nami, lub zauważył was wcześniej. Na pewno by coś podejrzewał…
Przemoczona bliźniaczka szarpnęła mnie za rękę i pociągnęła za sobą, kierując się ku naszemu obozowisku. Rzucając pod nosem kilka przekleństw w kierunku blondyna, obojętnie ruszyłam za nią. Byłam wykończona, lecz to nie był koniec naszej podróży.
Gdy dotarłyśmy do obozu, Aanami powiedziała Minato, iż owe postacie nie wydają się interesować nami, lecz lepiej zachować czujność. W tym samym czasie ja walnęłam się na posłanie w moim namiocie z nadzieją już nie wstawania.

Następnego dnia wyruszyliśmy z samego rana. Deszcz nie opuszczał nas nawet na krok, lecz miałam pewne przypuszczenia co do jego pochodzenia. Coś mi podpowiadało, że to nie jest zwykła ulewa, a jej sprawcą jest sam „Bóg”. Jednakże zostawiłam te spostrzeżenia dla siebie. Mimo wszystko dostaliśmy się do granicy Ame bez kłopotów. Wkroczyliśmy na teren kraju Ziemi, stąd zostało nam jedynie kilka dni do Iwy, a później czekała nas podróż powrotna.
Po kilku godzinnym biegu znaleźliśmy się w pobliżu malutkiej wsi. Zdecydowaliśmy się przenocować w jakiejś tutejszej gospodzie. Zbliżała się noc, a nam jakoś nie bardzo uśmiechało się podróżowanie w nocy. Musieliśmy odpocząć, a nic nie pomoże nam bardziej zregenerować sił, jak ciepła kąpiel i wygodne łóżko.
Zdjęliśmy maski i stroje ANBU, upychając je głęboko w swoich plecakach. Teraz wyglądaliśmy po prostu jak trójka podróżujących dzieciaków. Jednakże opaski Konohy, które założyliśmy ukazywały, że jesteśmy shinobi.
Powoli wkroczyliśmy do wsi i bez problemu znaleźliśmy hotel. Bez negocjacji wynajęliśmy dwa pokoje i ruszyliśmy w ich kierunku. Rozdzieliliśmy się na korytarzu i weszliśmy do pomieszczeń. Moja siostra od razu rzuciła się na łóżko, a ja poszłam do łazienki.
Po jakimś czasie jedliśmy kolację w jadalni i szeptem rozmawialiśmy o planie dalszej podróży. Oczywiście uważnie rozglądaliśmy się po otoczeniu, nie chcąc by ktoś nas podsłuchał. Po posiłku wróciliśmy do pokoi i położyliśmy się spać. Woleliśmy wypocząć teraz, wiedząc, że przez kilka dni nie będziemy mieli podobnych wygód.

Wyruszyliśmy z samego rana i rozpoczęliśmy dalszą podróż, jednakże nie biegliśmy. Nie widzieliśmy powodu dla marnowania naszej energii. Tutaj raczej nic nam nie zagrażało, a i tak uwinęliśmy się z przedarciem przez Ame dość szybko. Zostało nam więc dużo czasu na wykonanie misji.
Przez kolejne kilka dni wstawaliśmy rano, wymienialiśmy się zwojem i ruszaliśmy w dalszą podróż. Dzień w dzień to samo. Zaczęło mnie to poważnie nużyć, więc westchnęłam z ulgą, gdy ujrzałam przed sobą naturalne mury Iwy.
Tylko dzięki dokładnej mapie udało nam się przejść przez góry okalające wioskę i weszliśmy do jej centrum. Bez zbędnych ceregieli ruszyliśmy do siedziby Tsuchikage, by oddać zwój. Po kilku napiętych spotkaniach z shinobi tej wioski, którzy zbytnio nam nie ufali, udało nam się wynegocjować audiencję u ich przywódcy.
Kage przyjął nas z życzliwym uśmiechem na ustach i częstując herbatą wypytał o trudy podróży. Zrelacjonowaliśmy mu ją pokrótce, opowiadając tylko ważniejsze szczegóły. Staruszek przeprosił nas za brak zaufania i niegościnność shinobi, tłumacząc to „nadmierną ostrożnością”. Podobno Iwa, miała jakieś problemy, lecz jakoś nie za bardzo mnie to interesowało, więc zbytnio ich nie słuchałam. W końcu doczekałam momentu, gdy Tsuchikage poprosił o zwój. Przekazaliśmy mu go, a on z uśmiechem wziął go do ręki i przytulił do siebie. Było to dość dziwne, ale zdradzało, iż był dla niego niezmiernie ważny. Pozwolił nam odejść i zaproponował darmowy nocleg w jednym z hoteli, na co chętnie przystanęliśmy.
Odpoczywaliśmy w Iwie do czasu, gdy poczuliśmy się wypoczęci. Wtedy po pożegnaniu z Kage wyruszyliśmy w podróż powrotną, nie wiedząc, na co możemy się natknąć po drodze.

Postanowiliśmy wrócić przez kraj Wodospadów. Droga, mimo iż nie była prosta, to była szybsza. Teraz nie musieliśmy się zbytnio śpieszyć, więc mogliśmy wynająć przewodnika. Co prawda już dawno minął termin skończenia misji, lecz wysłaliśmy do Hokage wiadomość, o pomyślnym zakończeniu zadania. Mieliśmy, więc czas na spokojny powrót.
Droga z Iwy do granicy kraju zajęła nam jeden dzień. Tak, więc następnego popołudnia wchodziliśmy do Wodospadu. Przed nami roztaczały się szerokie rozlewiska, pomiędzy którymi znajdowały się zielone łąki. Według naszej były to strumienie, które później łączą się w rzekę, która natomiast opada, jako Wodospad w Takigakure. Ruszyliśmy jednak przed siebie, nie zwracając większej uwagi na otoczenie. Mieliśmy jasny cel. Znaleźć przewodnika, który przeprowadzi nas przez te moczary i zdradliwy kraj. Jakby nie patrzeć, musieliśmy przechodzić przez Taki, która to jest zamaskowana pomiędzy jaskiniami. Musieliśmy więc owymi skalnymi kanałami dostać się do wioski, a stamtąd ruszyć dalej.
Minato jednak twierdził, że jego ojciec załatwił nam transport z wioski. Podobno Wodospad i Liść testują jakąś technologię do teleportacji ludzi między dużymi odległościami. Hokage więc chce byśmy, korzystając z tego eksperymentu, wrócili do naszej wioski. Jednakże powątpiewałam w tą technologię, cokolwiek to było. Wolałam już iść normalnie… Aanami jednak wydała się zachwycona tym pomysłem, a Minato nie chciał słuchać żadnych kontrargumentów tego planu. Więc siedziałam cicho, zostawiając tą opinię dla siebie.
Zatrzymaliśmy się, gdy usłyszeliśmy odgłosy walki. Dość wyraźnie można było usłyszeć dźwięk zderzających się mieczy i ostatni krzyk umierającego. Spojrzeliśmy po sobie, w milczeniu ustalając, co począć. Wszyscy jednomyślnie zgodziliśmy się, że naszym obowiązkiem, jako ANBU jest zainterweniować. Aktywowaliśmy więc nasze dojutsu i ruszyliśmy w kierunku dźwięków. 
Po kilkudziesięciu minutach szybkiego biegu, wpadliśmy między drzewa. Przebiegliśmy kilka metrów i zatrzymaliśmy się na twardych gałęziach. Przed nami roztaczała się polana, na której wybudowanych zostało kilka domów. Pomiędzy nimi, na ziemi leżały zakrwawione ciała ich mieszkańców. Gdybym miała emocje, zapewne wstrząsnąłby mną ten widok równie dobrze, jak wstrząsnął moją bliźniaczką. Jednakże nic takiego się ze mną nie stało. Wpatrywałam się beznamiętnie w martwe ciała, z otwartymi oczami, które już nigdy nie ujrzą światła. Patrzyłam na nie i poczułam wstręt to zabijania. Był to mój wierny towarzysz, odkąd pierwszy raz zabiłam. To obrzydzenie, niechęć. Nie widziałam nic fajnego w pozbawianiu życia, nie odnajdywałam w tym przyjemności. Wiedziałam jednakże, że moje życie jest uzależnione od morderstw. Takie jest moje przeznaczenie. Zabijanie.
Zauważyliśmy, że spomiędzy domów wyszli dwaj mężczyźni. Byli ubrudzeni krwią, a czerwona ciecz mozolnie spływała z ich broni. Jednakże słyszeliśmy, że to jeszcze nie koniec walki. Gdzieś niedaleko nadal trwała bitwa, nie dało się tego nie słyszeć.
Owi mężczyźni skierowali się w stronę dźwięków, a my cicho podążyliśmy za nimi. Ujrzałam czarnowłosego shinobi, który składał szybko jakieś pieczęcie. Jego przewodnik stał przyparty do drzewa i oddychał ciężko… był nieuzbrojony. Jednakże to nie przeszkadzało temu mężczyźnie. Podniósł jedną rękę do góry, a ja usłyszałam tylko ciche, Chidori Eisō, które wyszeptał. Z jego ręki wyłoniła się wiązka błyskawicy. Przebiła ona nieuzbrojonego wojownika, a następnie rozszczepiła na końcu, zadając mu więcej ran. Z jego ust wypłynęła stróżka krwi, a oczy wywróciły ukazując same białka. Wzdrygnęłam się na myśl o tej technice, jednakże chciałam również ją umieć. Dobrze, że przypatrzyłam się pieczęciom, będę mogła ją teraz powtórzyć i przerobić.
Nagle mężczyzna obrócił się i spojrzał na drzewo, na którym się znajdowaliśmy. Jego czarne włosy opadały mu lekko na twarz, nie zasłaniając jednak równie ciemnych oczu.
- Wyłaźcie – warknął ostro, a jego głos przeszył powietrze równie mocno jak włócznia, którą niedawno stworzył z błyskawicy.
Popatrzyliśmy po sobie. Nie mieliśmy wyjścia, musieliśmy wyjść. Zeskoczyliśmy z drzewa szybko ustawiając się w odpowiedni sposób. Ja kucałam z przodu i uważnie przypatrywałam się trójce mężczyzn, w każdej chwili gotowa sparaliżować ich Noneganem. Minato i Aanami stali za mną również przygotowani na to by w razie gdyby moje dojustu nie zadziałało, użyć swoich.
Usłyszałam ciche kartkowanie z tyłu, co znaczyło, że Aanami szuka ich w księdze Bingo.
- No proszę, proszę… ANBU Konohy. Co tu robicie dzieciaki? – rzucił z podłym uśmieszkiem czarnowłosy mężczyzna. Na oko miał powyżej trzydziestu lat, jednakże wciąż wyglądał przerażająco pociągająco.
Nagle kartkowanie ucichło i Aanami powiedziała cicho, tak byśmy tylko my to usłyszeli.
- Brązowowłosy – Juugo, seledynowłosy – Suigetsu Hōzuki, czarnowłosy – Sasuke… Uchiha.
Moje mięśnie zamarły słysząc ostatnie nazwisko. Uchiha? Ale jak? Czyżby to był nasz wujek, ten, o którym opowiadał nam Naruto jak i ojciec. Ten, który chce zabić Itachiego? Jakoś trudno mi było uwierzyć.
- Dwaj z nich, posiadali lub posiadają nadal Przeklętą Pieczęć Orochimaru – dodała.
Nie mogłam uwierzyć w to, że właśnie zobaczyłam legendarnego wujaszka, który to zabił wężowego sannina. Hokage często o nim mówił i opowiadał… w przeciwieństwie do naszego ojca. Jeden z ostatnich Uchiha… ciekawe jakby zareagował gdyby się dowiedział, że należymy do jednego klanu. Pewnie by się wściekł, ale ukryłby to pod maską obojętności… jak prawdziwy potomek Sharingana.
- Chyba was o coś spytałem – powiedział.
- Podróżujemy – odpowiedział twardo Minato.
- Od kiedy w ANBU są dzieciaki? Konoha naprawdę spada na psy – dodał nasz krewniak.
Minato poruszył się za moimi plecami i niemalże czułam, jak napinają mu się wszystkie mięśnie szykując się do skoku.
- Spokój – powiedziałam do niego.
Podniosłam się z ziemi i podeszłam do czarnowłosego. Byłam niewiele od niego niższa. Zdawał się lekko zdziwiony moim zachowaniem. Moi przyjaciele na pewno byli. Podeszłam jeszcze bliżej i zniżyłam jego głowę tak, że spoglądał mi w oczy. Za pomocą Nonegana wdarłam mu się do głowy. Musiałam się przekonać, że jest jednym z nas.
Przemierzając strumień jego wspomnień, dotarłam do tych najwcześniejszych. Tych, z dnia, w którym Itachi wybił klan. Oblała mnie fala jego odczuć. Cierpienie, które z ledwością można unieść na barkach, które przygniata do ziemi, jednakże moje kekkei genkai szybko je wyeliminowało. Nie czułam więc nic, lecz wiedziałam, że jego ból w tej chwili był przeogromny. Usłyszałam słowa mojego ojca, gdy mówił, że chce by Sasuke go zabił.
Opuściłam to wspomnienie i przeszłam do innego. Wszystko trwało zaledwie chwilę, lecz wydawało się to dla mnie jak i dla niego wiecznością. Jego umysł był dla mnie otwarty, niczym książka. Zupełnie inny od myśli Deidary, które potrafiły się przede mną bronić.
Zauważyłam echo jego misji, jako drużynę siedem. To jak w dziwny sposób wkurzała go moja matka. Wujka Naruto, który stał się jego przyjacielem. Nie miałam pewności. On był Uchiha. Jednakże to było dla mnie mało. Chciałam dowiedzieć się więcej.
Widziałam jak opuszcza Konohe, jego treningi u tego potwora, misje, zabójstwa, zatęchłe nory służące za mieszkanie, jeszcze więcej śmierci. W końcu aktywowanie Mangekyō Sharingan, które niosło ze sobą wiele bólu. Zabicie tej bestii i wchłonięcie go. Powrót do Konohy. Wykorzystanie mojej matki, z własnych osobistych powódek. Dziwnie było ją oglądać, jako różowowłosą nastolatkę, nigdy jej takiej nie widziałam. Kilka nieudanych prób zabicia mojego ojca i w końcu… Ona. Czarnowłosa kobieta, która dumnie wyprostowała kroczyła obok Itachiego. Oboje ubrani w płaszcze Akatsuki. Taką matkę pamiętam, taką ją widziałam. Nagle zauważyłam ich trójkę na polance. Walczył z ojcem i…
Poczułam uderzenie w brzuch i odleciałam do tyłu… ostanim, co zobaczyłam było ciało czarnowłosej, z którego strumieniami spływała krew i barwiła trawę wokoło niego. Po uderzeniu połączenie z jego wspomnieniami się urwało.
Wstałam szybko i zauważyłam jego zamglone spojrzenie na mojej postaci. Słyszałam wir jego myśli, wiedziałam jednak, że to nie on mnie uderzył. Nie mógł. Nagle jego myśli ucichły.
- Kim ty jesteś? – warknął.
- Osobą, która przypomniała Ci o twoim bólu Sasuke. Zaprawdę nieciekawe miałeś życie. Ach, jaka szkoda, że widziałeś śmierć tej suki Sakury, moim zdaniem zamiast to oglądać powinieneś ją zabić. Ale przynajmniej wiem, jak cierpiała, gdy umierała – powiedziałam bezuczuciowym głosem.
Aanami za moimi plecami drgnęła na określenie matki, lecz nie przejęłam się tym. Bardziej mnie interesowała pięść czarnowłosego, która się zaciskała coraz bardziej.
- Zabije – warknął i już miał się na mnie rzucić, gdy krzaki obok nas zaszeleściły i wyszły za nich dwie postacie ubrane w stroje Akatsuki. Westchnęłam cicho… zupełnie zapomniałam, że nas śledzą.
- Ciekawe przedstawienie – mruknął Deidara, mrugając do mnie porozumiewawczo – Ach jakie piękne rodzinne spotkanko – dodał. Przeklęłam go w myślach.
- Akatsuki… gdzie jest Itachi? – warknął. – I jakie znowu rodzinne spotkanie?
- Myślę, że o to powinieneś pytać córki swojego brata – odpowiedział zimno Sasori.
Czarnowłosy spojrzał na nas, a ja znów usłyszałam jego rozbiegane myśli. Nie mógł uwierzyć, że Itachi ma dzieci, a do tego córki, które stoją przed nim. Wpatrywał się we mnie dziwiąc się jak wtargnęłam do jego głowy. Dziwił się, że nie aktywowałyśmy Sharinganów. A najbardziej zastanawiał się nad tym, czy to, aby nie Sakura była naszą matką.
Westchnęłam cicho, żałując, że nie potrafię mówić do kogoś w myślach, a jedynie je czytać. Odwróciłam się w stronę Aanami i przekazałam jej szybko mój plan.
Cała sytuacja bardzo się skomplikowała, a nie mogłyśmy pozwolić, by Hokage się o tym wszystkim dowiedział. A było pewne, że tak się stanie… przecież był z nami jego syn. On od zawsze nam towarzyszył, by wszystkie dziwne sytuacje relacjonować Naruto. Uzumaki nam zbytnio nie ufał, tak samo jak naszemu ojcu. Dlatego gdy opuszczałyśmy Konohe, zawszę był z nami Minato.
Powoli zdjęłam maskę i odrzuciłam ją obok siebie. Czyn ten skupił na mnie uwagę trójki mężczyzn, wiedziałam jednak, że Akatsuki zna ten numer. Oczywiste było również, że syn Kage też na mnie patrzy. „Przełączyłam” oczy na umiejętność wykasowywania pamięci. Złączyłam dłonie razem i lekko przymknęłam powieki.
Wyobraziłam sobie, że moje myśli uciekają z mej głowy i ulatniają się po okolicy. Wdzierają się w umysły patrzących na mnie ludzi i przenikają przez nie. Będąc już w nich, odnalazłam wspomnienia z ostatnich chwil, z naszego spotkania. Wysłałam ku nim ogromną wiązkę energii, która rozbiła je niczym szkło. Dopadła pojedyncze fragmenty i doszczętnie zniszczyła. Okiem umysłu zauważyłam jak ich ciała swobodnie opadają na ziemię i leżą nieprzytomne. Miałyśmy pół godziny nim się ockną. Cofnęłam swoje myśli z ich głów i wróciłam do swojej głowy, do swojego ciała. To była bardzo wyczerpująca technika, która wymagała Nonegana. Była również najpotężniejszą z jego sztuczek, gdyż za jej pomocą mogłam wykasować pamięć całej wioski.
Uchyliłam powieki i widziałam ich nieprzytomne ciała. Razem z Aanami chwyciłyśmy Minato za ramiona i wciągnęłyśmy między drzewa, uprzednio żegnając się z Deidarą i Sasorim.
Wróciłyśmy na polankę między drzewami, położyłyśmy blondyna pod drzewem i upozorowałyśmy upadek. Same wymazałyśmy się krwią poległych, tak byśmy wyglądały jak po ostrej walce. Mocnym uderzeniem zniszczyłam swoją maskę, tak, że odkrywała lewe oko. Usiadłyśmy obok drzew czekając, aż Minato się ocknie, co nie trwało długo. Gdy oprzytomniał sprzedałyśmy historyjkę o ataku zaskoczenia, w którym to dostał w szyję i spadł z drzewa nieprzytomny i o tym, jak pokonałyśmy przeciwników, którzy to okazali się mieszkańcami tej wioski. Ponieważ była to jakaś małą wojna domowa. Chłopak nam uwierzył, choć wydawał się coś podejrzewać.
Ruszyliśmy w dalszą drogę do Tsukigakure. Dotarliśmy do skał otaczających wioskę przed zmierzchem. Razem z Aanami wyczyściłyśmy się wcześniej w jakimś strumieniu tak, że teraz spokojnie mogłyśmy wejść do wioski.
Jak się okazało już nas tu oczekiwano. Jeden z shinobi wyszedł po nas i ukrytym przejściem wprowadził nas do wioski. Powiedział, że to jedno z kilku wejść, ale również najbardziej tajne, była to droga ewakuacyjna w razie wojny.
Przenocowaliśmy w wiosce, a następnego dnia, przed śniadaniem znaleźliśmy się w sali, z której to mieliśmy się przenieść do Konohy.
Okazało się, że ową tajną „technologią” są jakieś specjalne zwoje, a raczej pieczęcie wyrysowane na ziemi. Mieliśmy stanąć w odpowiednich kręgach. Kazano nam złożyć kilka pieczęci. Otoczyły nas obłoki dymu, a gdy opadły znaleźliśmy się w zupełnie innym miejscu.
Byłam wyczerpana jak po przebiegnięciu kilkudziesięciu kilometrów. Rozejrzałam się i zauważyłam roześmianą twarz Naruto. Byliśmy w Konoha, więc eksperyment wypadł dobrze, a my, mimo zmęczenia, byliśmy w jednym kawałku.
Była to dobra wiadomość, ale najlepszą było to, że byliśmy w domu. Mogliśmy więc spokojnie odpocząć po trudach podróży. Po złożeniu raportu u Kage wróciliśmy do swoich mieszkań.
Na stole czekał na nas parujący obiad, a ojciec ze spokojem wysłuchał naszej historii z misji. Nie opuściłyśmy nawet fragmentu z Sasuke, na który zareagował nerwowo, szczególnie, gdy Aanami powiedziała, że go „czytałam”. Oczywiście nawrzeszczałyśmy na niego za wysyłanie za nami wsparcia, co on przyjął z uśmiechem i nawet nie próbował się bronić. Po posiłku udałyśmy się spać.
Następnego dnia zablokowałam wspomnienia Sasuke. Musiałam tak robić za każdym razem, gdy kogoś „czytałam”. W innym wypadku nie wiadomo czy nie stałabym się tym kimś, kogo wspomnienia przyswoiłam. Musiałam, więc je zapieczętować, ponieważ nie dało się ich zniszczyć. Blokada ta była jednak wytrzymała i zapewniała, że nigdy nie stanę się taka jak Sasuke Uchiha. Jego wspomnienia i przeżycia nie zapanują nade mną i nie zapragnę zabić mego ojca. Dziwnie było spotkać innego Uchiha, choć podświadomie czułam, że nie było to nasze ostatnie spotkanie.
Westchnęłam cicho i skierowałam się do więzień, na kolejne przesłuchanie, na którym byłam wręcz niezbędna. Rutyna…